free counters

sobota, 10 grudnia 2011

08 – ‘Spojrzałam na bladą i zupełnie bez życia twarz chłopaka.’

Christian zaczął coś mamrotać pod nosem.

-Ojj zamknij się i pocałuj mnie. – powiedziałam z irytacją. Co ja kurwa robię?!

Chris bez zastanowienia mnie pocałował. Przywarłam do niego całym ciałem, bo całował niesamowicie.

-Kurwa! Gdzie są te tampony?! – krzyknęła Cait z łazienki, a my odskoczyliśmy od siebie, jak oparzeni. Do pokoju weszła Caitlin.

-Co Wam? – spytała. Udawaliśmy, że nic się nie stało, ale było to takie głupie, mimo to Caitlin się nie skapnęła.

-Nie… nic. – powiedziałam, susząc zęby.

*2 Dni później.*

Ciągle nie mogę sobie wybaczyć, że zdradzam Justina. To straszne. Justin jest teraz w Europie, w Paryżu. Ahh… miasto miłości. Chciałabym być z nim tam teraz. Był sobotni poranek. Leżałam sobie w łóżku i zamulałam przy laptopie. Nagle dzwoni mój telefon. Kto o tej porze. Popatrzyłam na wyświetlacz. Jakiś dziwny numer, ale mimo wszystko odebrałam.

-Tak, słucham? – powiedziałam do słuchawki.

-Dzień Dobry. Dzwonię ze szpitala Paris Hospital w Paryżu. Czy rozmawiam z panną Miley Cyrus? – odezwała się miła pani. Po co dzwonią do mnie ze szpitala i to jeszcze z Paryża, gdzie jest Justin? Serce momentalnie mi przyspieszyło.

-T-Tak. – jąknęłam się. Serce waliło mi jak szalone, a tętno na pewno niebezpiecznie przyspieszyło.

-Jest pani dziewczyną pana Justina Biebera? – spytała ponownie.

-Tak. – odpowiedziałam drżącym głosem.

-Pan Bieber miał poważny wypadek. Aktualnie znajduję się w naszym szpitalu i jest w śpiączce powypadkowej. – powiedziała pani, a mi serce stanęło.

-Jak to?! – krzyknęłam zrozpaczona do telefonu.

-Niestety. Rozmawiałam już z jego matką, Pattie Bieber i jedzie ona do Francji, może pani pojechać z nią. Niestety w niczym innym nie mogę pani pomóc, przepraszam i współczuję. Do widzenia. – pożegnała się pracownica szpitala.

-Do widzenia. – powiedziałam nieobecnie, ale nie usłyszała tego, bo już się rozłączyła. Łzy cisnęły się do moich oczu, ale nie chciałam płakać. Nie mogłam. Szybko się ubrałam i ogarnęłam. (KLIK) Nie ważne jak wyglądałam. Idę do Pattie. (Tak, jestem z nią na „TY”.). Szybkim tempem wyszłam zapłakana z domu i ruszyłam do domu Justina, który był blisko mojego. Energicznie zapukałam do drzwi. Otworzyła mi zapłakana Pattie.

-Już wiesz co się stało? – spytała, patrząc na moją mokrą twarz.

-T-Tak… - wyjąkałam, a ona mnie przytuliła i zaprosiła do środka.

-Kiedy jedziemy? – spytałam, kiedy już się trochę uspokoiłyśmy. Piłyśmy gorącą herbatę przygotowaną przez Patt.

-O 14:00 mamy samolot, więc leć już się spakować. – powiedziała.

-Dobrze. – uścisnęłyśmy się i wyszłam.

Spakowałam się w niecałą godzinę. O zgodę rodziców na wyjazd do Francji nie musiałam się martwić, Pattie to załatwiła.

Już lecimy samolotem. Założyłam słuchawki na uszy, puściłam smutne piosenki i zasnęłam.

***

Po kilkunastu godzinach lotu wreszcie wylądowałyśmy na między narodowym lotnisku w Paryżu. Pędem ruszyłyśmy do najbliższego Taxi i on zawiózł nas pod najlepszy szpital we Francji. Przejeżdżałyśmy koło wieży Eiffla, ale nawet nie mogłam się nią nacieszyć. Sytuacja nie była przecież najlepsza. Po ok. 45 minutowej drodze samochód zatrzymał się pod szpitalem. Szybko wysiadłyśmy z auta i udałyśmy się do wejścia.

-Dzień Dobry. Można wiedzieć, w jakiej sali znajduje się Justin Bieber? – spytała poddenerwowana Pattie.

-Kim panie dla niego są? – spytała.

-Jestem jego matką, a to jego dziewczyna. – odpowiedziała zła Pat.

-Sala numer 345. – odpowiedziała bez namysłu.

-Dzięki. – rzuciłam do niej i biegiem ruszyłyśmy do wyznaczonej sali. Kiedy już się znalazłyśmy tuż obok niej z sali wyszedł jakiś stary lekarz.

-A panie do kogo? – spytał, zaskoczony.

-Jak to do kogo? Do mojego syna i jej chłopaka, Justina Biebera! – wzruszyła rękami Pattie. Była już wykończona tym wszystkim, z resztą, jak i ja.

-Proszę bardzo. – wskazał ręką na drzwi i odszedł. Powolnym krokiem Pattie weszła do sali, ja na razie zostałam na korytarzu. Po godzinie wyszła. Teraz moja kolej. Zawahałam się przez chwilę i myślałam, czy jestem gotowa, aby go zobaczyć. Chyba tak. Nacisnęłam powoli klamkę i zamknęłam oczy. Po omacku weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. Czułam, że jak tylko otworze oczy, od razu po policzkach poleją się łzy. Słone krople coraz bardziej chciały się wydostać z pod moich powiek. Powoli otworzyłam sklejone powieki, a łzy same poleciały. Spojrzałam na postać, leżącą na szpitalnym łóżku, podłączoną do aparatury i takiego czegoś, co pika. Powoli podeszłam do łóżka i usiadłam na krześle obok. Spojrzałam na bladą i zupełnie bez życia twarz chłopaka. Usta wyróżniały się spośród całej twarzy. Tylko one były w naturalnym kolorze. Malinowe, kształtne usta, które tak kocham. Dotknęłam ich delikatnie opuszkiem palca. Były zimne i suche. Potargane brązowe włosy chłopaka wyglądały, jakby zostały przemoknięte od deszczu i brutalnie wytarte. Nie miały one tego swojego pięknego, brązowego blasku, ale były wyblakłe i matowe. Wyglądało to okropnie. Dotknęłam lodowatej ręki osoby leżącej na łóżku. Przeszedł po mnie nieprzyjemny dreszcz, mimo to nie puściłam jej. Złapałam ją i gładziłam opuszkiem kciuka, wpatrując się w twarz mojego chłopaka. Nie mogłam znieść tego, że nie widzę jego cudownych oczu i powalającego uśmiechu na ustach. Przybliżyłam się do jego twarzy, od której aż biło zimnem. Dotknęłam wargami jego wargi. Przeszedł mnie lodowaty dreszczyk. Odsunęłam się i uśmiechnęłam delikatnie. Nagle pipkająca maszyna coraz rzadziej wydawała z siebie odgłosy bijącego serduszka. Z czasem stały się one coraz dłuższe i dłuższe. Chciałam zawołać pomoc, ale coś mnie trzymało na miejscu. Chciałam go ratować. Czemu nie mogłam mu pomóc. Jakbym została przyklejona do krzesła, podłogi i jego ręki. Nie mogłam się w ogóle poruszyć. Jakbym zastygła. Przed oczami zrobiło mi się ciemno. Ostatnimi zmysłami był tylko głośny, nieprzerwany odgłos maszyny, ucisk w dłoni, a za chwile w klatce piersiowej. Czy ja umieram?


________________________________________________________________
Podoba mi się końcówka. Reszta do dupy.

Jeszcze nic nie jest wiadome, czy Justin umrze, czy nie, a wy już dramatyzujecie. Jest ankieta, więc siedźcie cicho. Dziękuję.

Nie rozumiem Was. Chcieliście czegoś innego dla odmiany i proszę jest. Ale co nie wymyślę to nie, nie i nie. Co ja niby nie mam nic innego do roboty, niż wymyślanie kolejnych zdarzeń? No ja pierdole!
Przepraszam, że tak wybucham, ale już mnie to wkurza. Nie szanujecie mnie i tego, co piszę. A może to już nie ma sensu. Może jednak nie mam tego daru i nie powinnam tu pisać? Nie wiem... nic nie wiem...

Wyraźcie swoją opinię na temat rozdział i tego, co napisałam.

Dziękuję za uwagę.

Wszelkie pytania do mnie nie zadawajcie w komentarzach, tylko tutaj:

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

podoba mi się, jest naprawdę okej. liczę na śmeirć biebera, hehueheuehauahaah :)

Anonimowy pisze...

Jest świetny ! Czekam na dalsze losy . ;D

Monika0147 pisze...

Natalka, jesteś the best. xd Fajny rozdział, ja też czekam na kopnięcie w kalendarz głównego bohatera. ;p Hihihihihihihi! xd